Na klasycznej bardziej mi się podoba.
Jeśli chodzi o "Brothers in..."to gdyby nie to ,że znam doskonale utwór ,to momentami miałbym kłopot z rozpoznaniem tego było nie było klasyka .Mam wrażenie ,że autor chciał na siłę stworzyć coś oryginalnego .Jego aranżacja brzmi jak zlepek kilku utworów.Sporo dźwięków "zamazuje" całościowy odbiór utworu .W przypadku tego covera więcej wcale nie znaczy lepiej.Oczywiście ta wersja może się podobać i ja to szanuję.
A Pink Floyd?
Do momentu solówki podobnie jak w przypadku Dire Straits .Sporo moim zdaniem niepotrzebnych dźwięków. Miałem nadzieję ,że gitara elektryczna poprawi odbiór tego utworu. Nie było źle,ale oryginalne solo trwa 4 minuty( sporo utworów jest krótszych) ,a tu zostało skrócone do dwóch. Brak pomysłu na dalsze dwie minuty?
I tak jak wyżej...może się podobać ale do oryginału daleko.
Akurat solówkę w "Comfortably Numb" uważam za najlepsza solówkę muzyki rockowej ever. To jest cztery minuty czystej ,gitarowej poezji.Ta solówka to jakby dalszy ciąg wokalu Gilmoura.To nierozerwalna część utworu. Zamiast śpiewać, Gilmour gitarą "opowiada" ciąg dalszy i skracanie tej solówki to jakby zaśpiewać tylko połowę tekstu.
Tak to robią mistrzowie