A ja ogladalem Marsjanina.
Jako odwieczny fan gatunku, musze przyznac, ze dawno takiego shitu nie widzialem.
Aby jakos przemowic do wyobrazni i znalezc wlasciwa referencje, napisze ze to poziom Armagedonu. Zaplaczą jeszcze wszyscy milosnicy Sc-fi, ktorzy krecili nosem na Prometeusza, czy Interstellar. Zdaje sobie sprawe, ze na nic moje ostrzezenie, bo po pierwszych 10 minutach, film zaaresztuje widza w fotelu i pomimo ciaglej swiadomosci o dokonywanym okrutnym gwalcie na intelekcie, nie pozwoli mu uciec od kazni. Musze przyznac, ze pomimo cyklicznemu poddawaniu torturom, nie pomyslalem ani przez chwile: "kiedy to sie wreszcie skonczy?!". Czy pomogly czesto wystepujace elementy humorystyczne, ktorych starczyloby na kilka filmow sci-fi, czy poprostu ciekawosc i ludzka natura, trudno mi powiedziec. Film jest skalibrowany pod masowego wciagacza popcornu zbalansowany tak zeby nie wykluczyc pozostalych.
Gdyby nie nazwisko rezysera, miliony $, wydane na pierwszej klasy scenografie/CGI i gwiazdorska obsada, to prawdopodobbie przeszedlby bez echa. Ot podpierajac sie filmowa analogia, to liofilizowany nawoz w lsniacym woreczku, z naklejonym rozpoznawalnym nazwiskiem, na ktorym mozna wyhodowac ziemniaka. Glodny przezyje, ale smaku brak. Jak to bohater ujal, siedam dni bez ketchupu, naprawde jest nieznosne.
Gdzie to Sicario kurna chata?!!!